Details
Nerwica lękowa w kraju hygge czyli jak obawa o dzieci, ambicja i praca w Norwegii wywołała u mnie stany lękowe.
Big christmas sale
Premium Access 35% OFF
Nerwica lękowa w kraju hygge czyli jak obawa o dzieci, ambicja i praca w Norwegii wywołała u mnie stany lękowe.
Natalia shares her story of living with anxiety disorder after moving to Norway. She talks about the economic reasons for their family's emigration and the challenges they faced in adapting to their new life. Natalia discusses the stressors she encountered, such as language barriers and concerns about the Norwegian child welfare system. She describes the impact of her anxiety on her daily life, including panic attacks and physical symptoms. Natalia also mentions the therapy and coping mechanisms that helped her manage her anxiety. She ends by emphasizing the importance of sharing her story to raise awareness and help others facing similar challenges. Cześć, mam na imię Natalia. Witajcie w pierwszym odcinku mojego podcastu z afirmacjami. Opowiem wam dzisiaj moją historię z nerwicą lękową, która miała swój początek po przeprowadzce do Norwegii. Dopóki żyję nie mogę stwierdzić, że historia zakończona happy endem, jednak chcę wam powiedzieć, że teraz jestem za to doświadczenie bardzo wdzięczna. Owszem, niektórzy mówią, co nas nie zabije to nas wzmocni, jednak czasem co nas nie zabije to nas może bardzo sponiewierać. I czasami możemy się z tego długo nie podnieść, albo i wcale nie podnieść i wtedy taka historia kończy się źle. Ale przejdźmy do początku mojej historii. Powodem emigracji naszej rodziny była kwestia ekonomiczna. Mąż pracował jako mechanik, a ja pracowałam jako sekretarka w sądzie. Po urodzeniu naszego dziecka bardzo ciężko było nam godnie żyć. Starczało nam na opłaty za raty kredytu i na wyżywienie. Jednak takie niespodziewane wydatki typu wizyta u specjalisty, u lekarza, u dentysty czy naprawa samochodu to już wiązała się ze stresem. Pewnego dnia wrócił mój mąż z pracy i powiedział, że jego kolega wybiera się do Norwegii. I zapytał czy my też byśmy nie pojechali. A ja biorąc pod uwagę sytuację jaką doświadczaliśmy, zajrzałam tylko do takiego albumu, w którym były różne stolice różnych państw. I przeczytałam jedynie tyle, że Norwegia to piękne państwo. Z kolei bardzo dbają o rodziny, że jest dobra opieka społeczna. I bardzo szybko zorganizowaliśmy się do wyjazdu. Najpierw pojechał mąż, a ja przeprowadziłam się do rodziców. I tam dostałam jeszcze umowę na rok w sądzie, a rodzice mogli zająć się naszą córką podczas gdy ja byłam w pracy. Po roku dołączyłyśmy z córką do męża i zaczęliśmy nasze nowe życie w Norwegii. Na początku było ok. W miarę szybko się zaklimatyzowałyśmy. Córka nie dostała się do przedszkola, dlatego korzystałyśmy z takiego otwartego przedszkola, gdzie mogły uczęszczać dzieci razem z rodzicami trzy razy w tygodniu. Tam poznałam wiele koleżanek z Polski, więc czułam się w miarę bezpiecznie. Córka miała towarzystwo do zabawy i w międzyczasie też były zajęcia z języka norweskiego. Od razu po przyjeździe staraliśmy się o drugie dziecko i w miarę szybko nam się to udało. Czyli jak nasz synek się urodził, to córka poszła wtedy pierwszy rok do przedszkola. Od tego, że pobyt w Norwegii zaczęły dochodzić do mnie pewne informacje, pewne doniesienia, pewne zaniepokojenia innych o instytucję, która rzekomo odbiera dzieci w sytuacji, gdy dzieci są smutne, gdy mają jakieś ślady, siniaki, otarcia na ciele. To był taki moment, kiedy wszyscy o tym mówili, wszyscy się obawiali o swoje dzieci, wszyscy się stresowali, kiedy dzieci płakały. No i najgorzej, jak dzieci miały jakieś siniaki. Moja córka była bardzo spokojna, kiedy poszła do norweskiego przedszkola. Nie umiała mówić po norwesku. Ja zresztą też jeszcze wtedy nie umiałam. Poza tym ona też dosyć słabo mówiła po polsku i była bardzo spokojna, bardzo nieśmiała, więc z pewnością była też bardzo smutna. Dopiero co urodził jej się braciszek na dniach, a już musiała iść w takie obce miejsce, w które pewnie nawet nie rozumiała, dlaczego tak jest. Ja jednak załapałam bardzo fajną nić porozumienia z wychowawcami w przedszkolu. Wszyscy byli przemili, ale kiedy tylko córce się coś działo, kiedy złapała pewnego dnia maszynkę do golenia i rozcięła sobie palca i przyszła z plasterkiem i wszyscy byli zaaferowani, co się takiego stało, to ja miałam serce w gardle. Innym razem, kiedy upadła nosem na żużel, to myślałam, że przez tydzień ją przetrzymam w domu, żeby tylko nie rodzić niepokoju wśród wychowawców. Zaczęło się to przeradzać trochę w taką fobię. Wcześniej, oprócz tego, że większość z nas tutaj, Polek, była wystraszona tą sytuacją, to jeszcze dobiegały do nas informacje z mediów. Wyszedł taki słynny, głośny film o rodzinie, której zostały odebrane dzieci, a sytuacja toczyła się w Szwecji, a do tego coraz więcej historii, które działy się właściwie tuż za rogiem, kiedy to odbierano dzieci bez powodu. Wcześniej okazywało się, że jednak były podstawy, ale jednak my już żyliśmy w tym strachu. Pomijając kwestię tej słynnej instytucji, pojawiły się dodatkowe stresy związane z językiem norweskim. Kiedy przyjechałam do Norwegii, mówiłam bardzo ładnie w języku angielskim, więc porozumiewałam się bez problemu w urzędach, w sklepie, w przedszkolu. Kiedy jednak odprowadzałam córkę do przedszkola, pojawiły się problemy komunikacyjne z dziećmi. Małe dzieci, trzyletnie, nie mówiły oczywiście po angielsku, więc czułam się trochę niezręcznie, kiedy podbiegały do mnie, wesołe, z pytaniami, nie wiem jakiego typu, wtedy jeszcze nie rozumiałam absolutnie nic, a córka nie potrafiła również mi wytłumaczyć. Wtedy pojęłam, że niezbędna jest znajomość języka norweskiego, żeby móc uczestniczyć w życiu społecznym dziecka, żeby móc zapraszać dzieci do siebie i rozumieć ich komunikaty oraz fajnie by było porozumiewać się również z rodzicami w języku norweskim. Zapisałam się wtedy na kurs norweskiego i było ok. To był bardzo, bardzo przyjemny kurs. Nauczyłam się opowiadać o sobie, o rodzinie, jak zachować się w sklepie, u lekarza. Jednak kiedy wychodziłam do ludzi, okazywało się, że ta znajomość nie jest wystarczająca, ponieważ w całej Norwegii jest ogrom dialektów i również w naszej miejscowości można spotkać kilka naraz, mimo tego, że miejscowość jest dosyć mała. Ale spotkałam na swojej drodze lekarza rodzinnego, który osobiście mi nie odpowiadał jako lekarz, ale bardziej jako motywator. Kiedy dowiedział się, że jestem wykształcona i mam magistra z administracji, to oni nie chcą tutaj takich osób do sprzątania, tylko poradził, żebym się realizowała w swoim zawodzie. Pamiętam, że miałam trochę problemy z konsultacjami u niego, ponieważ on widział, że zaczęłam uczyć się norweskiego i czasami mieliśmy nieporozumienia językowe. Wtedy prosiłam o tłumacza, ale on upierał się, że nie, że jakoś sobie poradzimy. To było całkiem okej z jego strony, choć wtedy czułam się bardzo sfrustrowana. Kiedy synek miał rok, to zaczęłam szukać pracy, właściwie rozglądać ją za pracą. Najłatwiej można było dostać pracę na sprzątaniu, tam nie wymagali języka ani właściwie żadnego doświadczenia. Ja jednak nie chciałam sprzątać i zastanawiałam się nad pracą w przedszkolu. Myślałam, że to by było super miejsce, w którym mogłabym praktykować naukę języka norweskiego. Jednak zatrudniłam się w takiej firmie jako pracownik na zastępstwo na telefon. Polegało to na tym, że kiedy dana placówka miała zapotrzebowanie danego dnia, to dzwonili do tej firmy, która wtedy miała listę osób, do których może zadzwonić. I te osoby mają w danej chwili się decydować i jechać do tego nowego przedszkola. Dla mnie to było bardzo stresujące, ponieważ czasami czekałam 4 dni jak na szpilkach, aż zadzwonią. Oni nie zadzwonili i nagle tego piątego dnia dzwonią, że za pół godziny mam być w jakimś danym przedszkolu, a ja już sobie odpuściłam, że prawdopodobnie dzisiaj też nie zadzwonią. Codziennie była praca w innym przedszkolu, więc dla mnie jako introwertyka to było wyjątkowo stresujące. Po kilku miesiącach pracy w przedszkolu, takiej dorywczej pracy w przedszkolu, załapałam się do hotelu na nocki jako recepcjonistka. To był szczyt moich marzeń. To była moja wypragniona praca. Wcześniej nawet nie składałam podań do hotelu, chociaż wiele razy przejeżdżałam obok hotelu i mama mówiła mi, żebym złożyła, ale ja już chyba miałam takie niskie poczucie wartości, że uważałam, że jednak jestem za słaba, za słaba pod kątem języka. Ale dostałam pracę. To była praca na nocki i jak się później okazało, było tam bardzo mało mojej upragnionej administracji. No może godzina w nocy przy wystawieniu raportów. Pozostała część zmiany to było zamykanie hotelu na wszystkie spusty, prace porządkowe i przygotowanie śniadania dla gości tzw. rannych ptaszków. Już po miesiącu przeprowadziłam rozmowę z moją przełożoną, czy jest możliwość przeniesienia mnie na zmianę dzienną z uwagi na to, że ja się tam po prostu bałam pracować. Byłam w hotelu zupełnie sama. Musiałam chodzić przez te wszystkie korytarze, domykać wszystkie wyjścia ewakuacyjne, wchodzić z na dół do piwnicy, do basenu, krzątać się po kuchni. Powiem szczerze, że zaczęłam się wtedy bardzo stresować. Okazało się jednak, że na dziennej zmianie nie sprawdziłam się. Mój język nie był wystarczająco dobry, bo o ile potrafiłam zarezerwować klientom pokój, czy wystawić fakturę, tak już w sytuacji typu alarm pożarowy, no zweryfikował znajomość mojego języka. I na tym etapie życia zaczęły pojawiać się pierwsze objawy nerwicy lękowej. Kiedy miałam popołudniową zmianę, robiłam sobie takie drzemki w samo południe. Zauważyłam, że kilka minut po zaśnięciu dostawałam takiego kołatania serca, czyli nie mogłam się zrelaksować i organizm był bardzo pobudzony. Niedługo po tym zaczęło się cięcie etatów i ja jako ta osoba z najgorszą znajomością języka poleciałam jako jedna z pierwszych. Moje poczucie własnej wartości legło wtedy w gruzach. Wróciłam do pracy w przedszkolu jako re-medykar, czyli jako pracownik na telefon, a stan mojego zdrowia zaczął się bardzo pogarszać. Miewałam silne bóle głowy, palpitacje serca, które uaktywniały się głównie w nocy, zaraz po zaśnięciu. I pamiętam, że lądowałam wtedy bardzo często u lekarza. Pamiętam też, że dokuczała mi taka nadwrażliwość ciała. Kiedy przychodziłam do domu i siedzieliśmy przy obiedzie i nagle coś zaskrzypiało czy dzieci krzyknęły, to ja cała wzrygałam, byłam taka wylekniona. Pamiętam, że wtedy pytałam męża, czy on nie odczuwa, że jest po prostu za głośno, że dzieci tak krzyczą nagle i czy on nie czuje takiego lęku, ale on powiedział, że nie. Prawdą jest, że praca w przedszkolu nie jest moją wymarzoną pracą. Ja wtedy miałam dwójkę małych dzieci, pracowałam w przedszkolu, gdzie też były małe dzieci i pamiętam, że tych dzieci już było trochę za dużo. Ja oczywiście zajmowałam się dziećmi w przedszkolu najlepiej jak tylko potrafiłam, ale strasznie mi było przykro, że przychodziłam do domu i nie miałam już siły zająć się moimi dziećmi. Już miałam dość pioseneczek przedszkolnych, miałam dość krzyków, już byłam taka zużyta. W międzyczasie składałam też podania do innych miejsc, czyli takich, które mnie interesują i pamiętam, że raz nawet zawyżyłam swoje ambicje i złożyłam do uczelni, do takiej wyższej szkoły u nas w mieście, jako pracownik w dziale rekrutacji studentów, czyli taki rotgiver, taki radca. I pamiętam ten dzień w przedszkolu, kiedy już wsiadłam do samochodu i stwierdziłam, że ja już więcej nie dam rady i rzucę tą pracę. I za 5 minut dostałam maila, gdzie zaproszono mnie na rozmowę kwalifikacyjną w związku z ogłoszeniem na stanowisko tego pracownika na uczelni. Poszłam na tą rozmowę z lekkim niedowierzaniem, ale bardzo ładnie się przygotowałam i okazało się, że to stanowisko, na które składałam, jest już obsadzone, natomiast osoba, która zacznie pracę na tym stanowisku, musi jeszcze złożyć wypowiedzenie w swojej pracy i to zajmie 3 miesiące, a oni potrzebują kogoś na już. Ja byłam przeszczęśliwa, że mogę być taką zaklej dziurą. Zgodziłabym się nawet pracować tam za darmo. Dostałam wtedy umowę na pół roku. To był wtedy taki aktywny czas na studiach, bo akurat trwała rekrutacja studentów. I kiedy myślałam, że już lepiej być nie może, że mam swoją wymarzoną pracę, marzeń, to stało się najgorsze. Moje ataki paniki sięgały takiego zenitu, że czasem w nocy aż mdlałam. Wybudzałam się z ogromnymi palpitacjami serca, a potem padałam nieprzytomno. Po takich epizodach, po takich atakach w nocy, rano czułam się jakbym miała kaca. Pamiętam, że łóżko, wieczór, kojarzyły już mi się tylko ze stresem, bo bałam się, że w momencie, kiedy ja zasnę, to za godzinę wybudzę się z atakami. Taka nadwrażliwość ciała przytrafiała mi się w pracy coraz częściej. Kiedy komuś nagle zaskrzypiało krzesło, to ja cała wzrytałam. Kiedy ktoś trzy pokoje dalej kichnął czy kasznął, to dla mnie to było jakby zrobił to przez megafon tuż nad moim uchem. Bolała mnie naokrągło głowa, a kiedy wyczytałam, że moje dolegliwości związane z szybszym biciem serca czy uciskiem w klatce piersiowej mogą być związane z zawałem serca, a jednym z objawów było drętwienie ręki, to mnie automatycznie ta ręka drętwiała. Kiedy się mąż zawiózł mnie rano na pogotowie, który odesłał u nas do lekarza rodzinnego, tam mnie zbadali i wszystkie wyniki były w porządku. Więc założyli mi holtera, przez trzy dni monitorował serce, też było wszystko w porządku, zrobili badania krwi, wszystko było ok. Potem uskarżałam się na bóle głowy, więc zrobili mi prześwietlenie głowy, ale nic nie wykazało. Kiedyś świadkiem takiej sytuacji była moja mama. Była akurat u nas w Kościach i właśnie po godzinie takiego snu ja wybudziłam się z tymi dolegliwościami i poszłam do niej, obudziłam ją i ona potwierdziła, że to mogą być objawy nerwicy lękowej, że kiedyś doświadczyła tego samego. Pamiętam ten dzień, kiedy szukałam informacji na temat nerwicy lękowej i znalazłam pewien spis na blogu mężczyzny, który opisał całkowicie identyczną sytuację. W dzień jakoś funkcjonował, kładł się wieczorem do łóżka, przysypiał, a po godzinie wypłucały go takie ataki, paniki. Ta cała sytuacja nasiliła się w momencie, kiedy rodzice zaproponowali, że zaopikują się dziećmi przez wakacje. Tę pracę dostałam akurat na okres wakacji i rodzice zaproponowali, że z uwagi, że w Polsce są lepsze warunki, jest więcej lata, to żebyśmy przywieźli im dzieci. Wizji na temat tego, co może im się przydarzyć i na temat tego, jak ja będę strasznie tęskniła, jak ja sobie poradzę, mając świadomość, że będą w innym kraju i że nie mam możliwości w każdej chwili z nimi być. Miałam tam pewien wyjazd służbowy, kiedy miałam wyjechać na cały weekend do Bergen. Miała się wtedy odbyć konferencja i szkolenie. Jako, że nasza uczelnia była podzielona na pięć kampusów, to akurat z mojego miasta jechałam tylko ja i spotkałam tam pozostałe osoby z tych czterech kampusów. Wizja tego, że mam spędzić samotnie noc w hotelu podczas gdy doskwierały mi te ataki nerwicy lękowej, wywoływała jeszcze większą panikę. Pamiętam wizytę u mojego lekarza rodzinnego, który przebadał mnie już na wszystkie możliwe dolegliwości i stwierdził, że nic mi nie dolega. Opowiedziałam mu wtedy, że to prawdopodobnie jest to związane ze stresem. Ja bardzo cieszyłam się z mojej obecnej pracy, jednak nie czułam się wystarczająco dobra. Wciąż odbiegałam znajomością języka od reszty i mimo, że zadania wykonywałam solidnie, to jednak cały czas czułam się niedowartościowana. Czułam się tam jako takie słabe ogniwo. I wtedy lekarz zaproponował mi wizytę u psychologa. Ja oczywiście odmówiłam. Nie chciałam tutaj poruszać takich kwestii, kwestii stresu. Bałam się, że w związku z tym, że ja mam jakieś problemy, to mogą mnie odebrać dzieci. Lekarz oczywiście zaprzeczył. Powiedział, że przecież widzimy, że u Was w rodzinie jest wszystko ok, że Wasze dzieci są bezpieczne, a Ty nie zagrażasz ich zdrowiu. Niemniej jednak czułam się niekomfortowo. Odwożąc dzieci do Polski na wakacje, ustaliłam sobie wizytę u pani psycholog, która mieszka w Polsce. Natomiast z góry ustaliłyśmy, że pozostałe wizyty odbędą się na Skype. Diagnoza nastąpiła bardzo szybko. Okazało się, że jestem przeambitna, jestem też niedowartościowana i do tego bardzo wrażliwa. Odbyłyśmy może takie 4 spotkania na Skype. Natomiast w międzyczasie skończyła mi się ta umowa na uczelni i zostałam bezrobotną z prawem do zasiłku. Po jakichś 3 tygodniach od zakończenia umowy miałam kolejne spotkanie z panią psycholog, która zapytała, jak czuję się z tym faktem, że zostałam bezrobotna, tym bardziej, że cierpiałam właśnie na niedowartościowanie. Pod koniec zakończenia umowy weszłam w posiadanie materiałów. Ja bym powiedziała o tematyce rozwojowej. Były to materiały Eweliny Stępnickiej, były to materiały z bezbabki, wtedy obecnie Kingi Pingot, a potem YouTube podsyłał mi już tego rodzaju treści sam, czyli popłynęłam w tej tematyce. Dalej gdzieś jednak krępowało mnie to, że jestem osobą bezrobotną, ale starałam się właśnie wtedy skupić na tym, żeby nie mieć z tym problemu, że jestem pełnowartościowa, niezależnie czy mam pracę, czy jej nie mam, czy mam wykształcenie, czy nie i czy mówię biegle w danym języku, czy nie. O tym, jak odbudowałam poczucie własnej wartości, opowiem Wam może w innym materiale. Teraz natomiast chciałabym się skupić na tym, co pomogło mi zarządzać atakami lękowymi. Oprócz materiałów dostępnych na YouTube, oprócz książek, poradników, bardzo pomógł mi zalecany przez Panią psycholog trening autogenny Szulca. Polega ono na tym, że skupiamy się tylko na ciele. Nasze lęki właściwie wywoływane są przez to, co się dzieje w naszej głowie, czyli ten natłok myśli, a trening autogenny Szulca pomaga skupić się tylko na naszym ciele. Czyli polega to na takiej relaksacji. Monitorujemy oddech, skupiamy się na naszych kończynach, na tym, jak unosi się nasza przepona podczas oddychania i w głowie tworzy się taka wizualizacja. Więc gdy tylko pojawiały się jakieś zmartwienia, wybudzałam się i miałam natłok myśli, włączałam sobie ten trening autogenny Szulca i on mi bardzo pomagał. Potem przeszłam również na aromaterapię, czyli olejki eteryczne. One również pomagały mi wejść w taki stan relaksacji. Ta sytuacja miała miejsce około 3 lata temu, a moja terapia, czyli nauka kontrolowania tego, aby lęki nie przeradzały się w panikę, trwały kilka miesięcy. W międzyczasie wybuchła pandemia i musiałam być z moimi dziećmi w domu. Ale sytuacja ze mną była totalnie opanowana. Mogłam być ze swoimi dziećmi w domu, nie musiałam się stresować tym, że muszę ogarnąć pracę i domowe nauczanie. Więc to był naprawdę mile spędzony czas z rodziną. Gdyby pandemia wystąpiła w trakcie najgorszego apogeum mojej nerwicy lękowej, to obawiałabym się bardzo o moje zdrowie psychiczne. Będąc na bezrobociu z prawem do zasiłku, miałam obowiązek brania czynnego udziału w poszukiwaniu pracy. Więc musiałam wysyłać dwa podania tygodniowo. I pewnego dnia dostałam zaproszenie na interwiu do szpitala, bo składałam tam podanie na stanowisko sekretarki. Przed spotkaniem wzięłam trzy głębokie wdechy i poszłam. Sytuacja natomiast wyglądała trochę inaczej jak przedtem, ponieważ mi trochę nie zależało na tej pracy. Ja czułam się bardzo komfortowo w swojej strefie komfortu, gdzie nie ma żadnych bodźców zewnętrznych i ja nie muszę nikomu udowadniać, czy ja jestem wystarczająco dobra. I poszłam z takim nastawieniem. Ta rozmowa odbyła się jak przy kawie. Z góry powiedziałam, że stresują mnie sytuacje, w których muszę rozmawiać z pacjentami czy klientami przez telefon i że bardzo dobrze czuję się w papierkowej pracy, czyli w administracji, ale jestem chętna, żeby się rozwijać. Pamiętam, że zadzwoniłam po tej rozmowie do mojej mamy i mówię, że było super, fajnie, przyjemnie, że prawdopodobnie mnie nie wezmą, bo można powiedzieć, że postawiłam swoje warunki. A oni za trzy dni zadzwonili i zaproponowali mi tą pracę. Z takim podejściem, z takim trzymaniem fasonu przepracowałam tam prawie trzy lata. No to pobudka. Mam nadzieję, że nie usnęliście przy moim głosie. Prawdopodobnie, jeśli ktoś wytrwał do końca, to musiał sobie włączyć turboprzyspieszenie. Jednak szybciej nie potrafię. I dlaczego postanowiłam podzielić się z Wami tą historią? Wspominałam Wam podczas tego nagrania o poście, który odczytałam. Był to post mężczyzny, który miał zupełnie takie same odoleliwości jak ja. I w tamtym momencie właśnie świadomość, że ja nie wiem, co się ze mną dzieje, była najgorsza. To były lęki odnośnie tego, że skoro mam takie bicie serca, to na pewno mam chore serce. Skoro boli mnie głowa, to na pewno mam guza. Skoro mi drętwieje ręka, to na pewno zaraz będzie zawał. To są takie lęki, które się nakręcają i wskutek czego popada się w panikę. Więc jego artykuł pomógł mi trochę zrozumieć, że sama nakręcam te lęki. I mimo tego, że od tej sytuacji już minęło wiele lat, ja wciąż czasem odczuwam lęki. Tylko teraz mam już narzędzia i wiem, jak nimi zarządzać. Wiem, że kiedy towarzyszy mi jakiś stres i mam problemy z zaśnięciem lub wybudzam się zaraz po zaśnięciu, to wiem, że muszę sobie włączyć medytację. Wiem, że muszę sobie zażyć olejku lawendowego czy z drzewa cedrowego. Bądź wysmarować sobie klatkę piersiową kadzidłowcem. Jest też wiele innych praktyk, które mówią w jaki sposób można okiełznać lęk. Kiedyś był to dla mnie wstydliwy temat. Natomiast kiedy zaczęłam się dzielić swoją historią, swoimi problemami związanymi z atakiem paniki, to okazało się, że nie tylko ja miałam z tym problem, nie tylko ja się z tym musiałam zmierzyć. Dlatego opowiadając Wam o tym, mam nadzieję, że pomogę jakiejś zagubionej osobie, która obecnie ma z tym problemy. Jest nadzieja, że sobie z tym poradzisz. Czasem niezbędna jest farmakologia, czasem wystarczy aromaterapia. Niesamowita może być terapia, a przede wszystkim dużo pracy własnej. Trzymam kciuki za Was, abyście nauczyli się zarządzać swoim lękiem, aby nie przeradzał się w panikę. Natomiast do osób, które mają w swoim środowisku, osoby, które mierzą się z atakami paniki, bądźcie wsparciem. A najgorsza rada, jaką otrzymałam, to czym Ty się przejmujesz? Przecież masz wszystko. Macie co jeść, dzieci zdrowe. Jednak warto pamiętać, żeby nie bagatelizować stanów emocjonalnych, ponieważ 90% chorób bierze się właśnie z umysłu. Trzymajcie się zdrowo i do usłyszenia następnym razem.