The speaker introduces herself as Katarzyna Betelgezy-Orion and starts a series on depression in retirement. She mentions that data from the National Health Fund shows that a significant number of people in the retirement age group experience depression. She shares that her mother also suffered from depression after retiring and discusses the challenges faced by retirees, such as social isolation and difficulty seeking medical help. She emphasizes the importance of supporting older individuals going through this transition and invites listeners to hear her mother's story in subsequent episodes. She highlights her mother's passion for teaching and her love for travel and fitness during retirement. She concludes by expressing hope that her mother's story will inspire and help others in similar situations.
Witam. Próba numer, nie wiem, która. Okazuje się, że mówienie do mikrofonu, nawet jeżeli nikogo w pobliżu tu nie ma, wcale nie jest takie proste i próbuję już kolejny raz, ale do rzeczy. Witam Was. Dzisiaj rozpoczynam cykl o depresji na emeryturze. To jest cykl, który w ramach mojego bloga Emerytura Bez Leków. Okazuje się, że dane NFZ-u, które podał NFZ, jednak świadczą o tym, że dużo osób w tej wiekowej grupie, najwięcej osób w takiej emerytalnej grupie. Jeszcze raz sprawdzę, 65-64, a więc jeśli chodzi o kobiety, to taka emerytalna grupa, ale 65-74 też niemniej.
Około co piąta osoba, która zgłosi się na poradę, to ma diagnozowaną depresję. Oczywiście pomijajmy gabinety prywatne, bo to są tylko dane NFZ-u, więc można przypuszczać, że ten odsetek osób chorujących na depresję w tym okresie okołoemerytalnym to jest bardzo dużo. Ja nazywam się Katarzyna Betelgezy-Orion, prowadzę bloga Emerytura Bez Leków.pl, odczarowuję emeryturę. Jak to robię, dlaczego to robię znajdziesz na moim blogu. Zapraszam. Dzisiaj rozpoczynam cykl, jak już wspomniałam o depresji na emeryturze. Okazuje się, że jest to problem właściwie przemilczany, właściwie mogę powiedzieć, że jest to problem domowy, ponieważ z jakiego powodu? Wiadomo, że takie emeryci przebywają w większości w domu z różnych powodów, czy to z powodów społecznych, czy to z powodów zdrowotnych przebywają jednak w domu i tam te swoje choroby przeżywają.
Druga rzecz jest taka, że osoby starsze z trudem godzą się na wizytę u lekarza, więc ta depresja może być taką depresją nieleczoną, pogłębiającą się. O przyczynach depresji prawdopodobnie u osób w wieku okołoemerytalnym można by na pewno nakręcać kolejny odcinek, ale dzisiaj poświęcę ten odcinek komuś innemu, poświęcę mojej mamie. Moja mama zachorowała na emeryturze, zachorowała na depresję, popadła w tę depresję, mogę powiedzieć. Dlaczego właśnie wybrałam ten temat na pierwszy odcinek, na właściwie taki wstęp? No właśnie chciałabym przedstawić problem, a problem właściwie dotknął mojej najbliższej osoby.
Widziałam to, co się działo, obserwowałam całą sytuację i przyznam, że wtedy, dzisiaj mogę powiedzieć, że wtedy nie byłam świadoma tego, co się dzieje i nie wiem na ile potrafiłam mamie pomóc. A więc niech to będzie też odcinek dla tych, którzy gdzieś obok takiej starszej osoby, która właśnie przeszła taką dużą przemianę z aktywnej zawodowo osoby na emeryta. Jeśli są gdzieś w pobliżu bliscy, którzy widzą, że coś się dzieje z taką osobą, no być może jakoś pomogą w podjęciu decyzji, no nie wiem, jakiejś konsultacji lekarskiej czy psychoterapeutycznej.
Kolejna rzecz, którą bym chciała tutaj przedstawić to drogę, którą mojej mamy, tą całą depresję, jak do tego doszło, co wpłynęło na pogorszenie tego stanu i dlaczego moja mama, mimo naprawdę takiego szczęśliwego życia, no w moim przekonaniu to przynajmniej tak to życie swoje przedstawiała, to była niezwykle radosna taka osoba, więc mimo wszystko jednak tą depresję popadła, leczyła się 20 lat. No zapraszam do wysłuchania tej historii, zapraszam do komentowania. Być może ta historia mojej mamy zainspiruje kogoś, być może zmieni kogoś podejście do starszej osoby, do takiego młodego emeryta, tak go nazwę.
Albo wskaże jakąś drogę, gdzie iść, albo co robić, żeby jednak ten ostatni etap życia był radosnym etapem, a nie powadać jeszcze większą chorobę. Moja mama była nauczycielką z ogromnym oddaniem. Nauczycielki mają to do siebie, że oddają serce i moja mama była właśnie jedną z nich. Skąd to wiem? No jeszcze do dzisiaj jej byli uczniowie, spotykają mnie na ulicy i potrafimy rozmawiać o mamie. Mama odeszła półtora roku temu już na zawsze i rozmawiamy o niej i właśnie tak mile wspominają.
Oczywiście nie wszyscy, ale miło mi jest jak uczniowie jej gdzieś tam spotkają mnie na ulicy, w aptece i właśnie mówią, wspominają i dobrze mówią. Zresztą miała wiele takich grupę wiernych znajomych. Tak kontaktowała się z nimi. To wszystko pokrótce, później jeszcze przedstawię. Mama poszła na emeryturę dość wcześnie, w wieku 54 lat. To zdecydowanie za wcześnie jak na całkowite wyłączenie z życia, ale na szczęście miała taką możliwość. Chociaż poszła na emeryturę w latach dziewięćdziesiątych, miała jakieś kontakty, dzięki którym mimo bezrobocia, takiego dość dużego w tamtych latach, jakoś udało jej się pozyskać jakieś kilka godzinek w szkole i wiem, że uczyła języka polskiego.
Początkowo później już historii, na końcu wiem, że została jej tylko kilka godzin religii, ale trzymała się szkoły do końca. Ja już jak miała dochodziła do sześćdziesiątki, to jej wtedy chyba raz tak powiedziała, mówię mamuś, uczniowie nie lubią starych nauczycieli. Może zaskakują się, ale mama nigdy mnie bardzo nie słuchała i wtedy też, ale życie, no jednak tutaj zadecydowało za nią, albo los zadecydował za nią. Pamiętam ten rok, kiedy poszła do szkoły, zawsze radosna, bo już koniec wakacji, już będzie coś robiła.
Poszła do szkoły i przepracowała tylko we wrzesień, a trzydziestego września, bodajże już dobrze nie pamiętam, zawołała ją sekretarka i powiedziała, że nie będzie miała przedłużonej umowy o pracę. To był dla niej cios. No oczywiście dyrektorka była na tyle, jakby chciała jej wynagrodzić to niefortunne załatwienie sprawy, że przyznała jej jakąś nagrodę, jakąś jubileuszową, która jej się tak naprawdę należała. Ale do szkoły już następnego dnia przyjść nie mogła. Po prostu moja mama nie była na to przygotowana. Po prostu z dnia na dzień była pozbawiona życiodajnego tlenu.
Czegoś, co ją trzymało przy życiu, co ją mobilizowało do tego, żeby rano stać, żeby jakby robić coś innego niż siedzenie w domu. To był dla niej cios, wiem, bo nie ukrywała tego i sama nie wiem, co było dla niej gorsze, czy fakt, że w ten sposób z nią rozwiązano umowę o pracę, bo pożegnano się z nią właściwie, czy sam fakt, że po prostu to już koniec pracy, koniec pracy z uczniami i ona niestety będzie musiała zająć się, przejść całkowicie na emeryturę.
Oczywiście miała już wtedy wnuki, ale już troszeczkę chyba podrośnięte. Mi bardzo pomagała, jeśli chodzi o wychowanie mojego syna i tutaj cenię ją za to i zawsze jej bardzo dziękowałam za to, że tak opiekowała się moim synem. Natomiast jednak szkoła była jej życiem, jak to u nauczycieli bywa. Drugi jest taki moment, to był fakt, że mama stała gdzieś na klatce schodowej, czytała ogłoszenia i wszedł jakiś mężczyzna i wtedy mama bardzo się przestraszyła, do tego stopnia, że dostała jakichś neurologicznych dolegliwości.
Ja tu pewne szczegóły będę omijała albo nie będę ich rozwijała, bo szanuję też pamięć o mamie. Neurologiczne jakieś dolegliwości i borykała się z nimi bardzo długo, właściwie chodziła od lekarza do lekarza i nikt jej nie mógł pomóc. Nie wiem jakim cudem, ale wreszcie trafiła do psychiatry. No i też mogę postawić tutaj ogromny znak zapytania. Czy moja mama chorowała na depresję? Nie wiem. Naprawdę miała zdiagnozowaną depresję, ale czy to rzeczywiście była depresja? Ja wiem wszystko. Czy coś mama jednak dla siebie zostawiła i nie wszystko nam mówiła? Ja szanuję jej wybór, tak czy inaczej miała zdiagnozowaną depresję i w związku z tym dostała leki antydepresyjne.
Ja jestem właściwie przeciwniczką wszelkiego rodzaju leków, ale może dlatego, że z tytułu zawodu. Natomiast mama bardzo ufała lekarzom, do ostatnich dni dopóki tylko mogła połknąć tabletki to stosowała farmakoterapię, miała tam lekkie naciśnienie i właśnie tą depresję. Więc do ostatnich chwil i uwaga, depresję leczyła 20 lat. Jeszcze do tego wrócę. Co na tej emeryturze? Wiem, że było trudno jej się odnaleźć, natomiast bardzo szybko nawiązała nowe znajomości. Chyba wszystko dzięki uniwersytetowi trzeciego wieku, dzięki nauczycielkom, swoim koleżankom, też nauczycielkom trafiła do takiej koleżeńskiej grupy turystycznej.
Tam małżeństwo organizowało wyjazdy dla emerytów, takie po kosztach, że tak powiem. A więc tutaj czasami wyglądało to tak, że jak przychodził sezon to jednego dzwoniłam do mamy w czwartek. Mamo, co tam robisz? A mój dziecko pakuje się. Wyjeżdżam, dzwoniłam w poniedziałek, przyjechałam, ale już w czwartek czy tam w piątek znów gdzieś tam jadę. Więc rzeczywiście jakby rezultatem tego wszystkiego i dowodem na to, że objeździła całą Polskę, trochę Europy. Są liczne albumy, które po sobie zostawiła. Bardzo lubiła wszystko opisywać, bardzo lubiła archiwizować te swoje wyprawy.
Ja mam nadzieję to kiedyś wykorzystać i też przejechać jej szlakiem. Oczywiście muszę poczekać na emeryturę, a może wcześniej zobaczę. To była jakby jedna jej namiętność, to podróżnictwo i turystyka. Nawet w Uniwersytecie III wieku, z tego co wiem, to właśnie najbardziej i najchętniej uczestniczyła w zajęciach, gdzie ktoś przychodził i opowiadał właśnie historię ze swoich podróży zagranicznych, egzotycznych. I właśnie też mówiła, że idzie na klub podróżnika. To była jedna jej namiętność. Drugą namiętnością była fitness. Taka fitness dla osób, powiedzmy, seniorów.
Mama trzymała się dziennie i uwaga, trzymała się dziennie 19 lat. Tak jak powiedziała mi później pani, która prowadziła te zajęcia, to chyba nikt dłużej na fitness do niej nie chodził. Mama chodziła 19 lat, dwa razy w tygodniu. I myślę, że narzekała już, że nie zawsze nadąża. Narzekała już, że bardzo się poci, że bardzo ją to męczy. Ale ostateczną decyzję o zakończeniu, o przestaniu chodzenia na fitness, na ćwiczeń, po prostu chyba podjęła po zmianie, gdy właśnie te zajęcia zmieniły lokalizację.
Było to dla niej dalej, może nie za daleko, ale dalej. I mówiła, że już po tych zajęciach jest na tyle zmęczona, że już nie ma po prostu siły, aby iść z powrotem. Wiem, że w tym czasie także chodziła na basen, też dwa razy w tygodniu bodajże. Pamiętam, że to był poniedziałek i piątek. I tutaj właściwie jak się dzwoniło do mamy, znów się powtórzę, to było tak, że właśnie przyszłam z fitness, a właśnie jadę na basen. I trzeba było tutaj uważać na odpowiednie godziny, nie dzwonić wcześniej, bo wiadomo było, że mama właśnie jedzie na basen albo mama idzie na fitness.
I często nawet tak, że jak ja dzwoniłam, to mama, a dopiero przyszłam, dopiero weszłam, dopiero mam spocone włosy. Pamiętam, jak to mówiła, naprawdę. To była osoba niezwykle aktywna, ruchliwa, chętna do ruchów. Nawet kiedyś gdzieś tam jakiś lekarz miał rozpoznać u niej osteoporozę. Ja wiem, mamuś, to jest niemożliwe, bo najlepsze lekarstwa na osteoporozę jest ruch. Ty ruszasz się cały czas, bo mama jeszcze ćwiczyła dodatkowo w domu, więc po prostu ruszasz się i tu o osteoporozie nie ma mowy.
I rzeczywiście żadne badania tego nie potwierdziły, że mama choruje na osteoporozę. Więc po tych dziewiętnastu latach ćwiczeń i takiego bardzo aktywnego życia, oczywiście tam rodziły się dzieci, wnuki, może nie, ale przychodziły na świat już prawnuki. Były wesela wnuków, między innymi mojego syna. Ale wiadomo, mama już po osiemdziesiątych latach, widzieliśmy, że już nie ma tej swojej takiej energii. Sama mówiła, że traci tę moc. Ale jeśli zrezygnowała z fitnessu, to chodziła na ukijkach. I robiła sobie taką rundkę, w moim przekonaniu, gdzieś tam jest do jednego kilometra rano i wieczorem.
To był jej rytuał. Ludzie pozdrawiali ją przez okna. Niektórzy, jeśli tam gdzieś nie poszła, to niektórzy się pytali, dlaczego jej nie było, dlaczego nie wyglądali tam za nią, bo rzeczywiście można było sobie, bo zawsze o tych wyznaczonych swoich godzinach chodziła. Ale jeśli się nie pojawiła, to obserwator jakiś zaniepokoił się, co się dzieje. I mama właściwie do momentu, dopóki nie zachorowała, to do kiki chodziła. Wiem, że pamiętam jeszcze taką sytuację, że gdzieś koło czerwca bardzo się ucieszyła, że wreszcie otworzyli basen i ona we wrześniu będzie mogła wrócić na basen.
No niestety mama w listopadzie zmarła. Tak mniej więcej wyglądała mamy emerytura. Tak jak mówię, nie wiem wszystkiego. Wydawało mi się, że mama rozmawia ze mną, z siostrami szczerze, ale być może było jeszcze coś, o czym myśmy nie widzieli. Być może było coś w jej życiu, że jednak ten spadek, następowały te spadki nastroju. Ale wydaje mi się, jak patrzę na to z zewnątrz, to była naprawdę taka szczęśliwa emerytura. Myśmy się spotykały, jeździliśmy razem, wyjeżdżyłyśmy razem. Jeździłyśmy razem do sanatorium, tak prywatnie.
Więc wszystko jakby nic nie wskazywało na to, żeby mama bardzo cierpiała. Ja sobie jeszcze tylko taką sytuację sprzed, no może już trudno mi cokolwiek opowiedzieć, ale jak dowiedziałam się, że mama bierze te leki już kilkanaście lat, mówię o lekach antydepresyjnych, więc ja ją poprosiłam, żeby porozmawiała z lekarzem. Czy mógłby jeszcze raz jakby przyjrzeć się temu jej stanowi. Czy rzeczywiście ta farmakoterapia, taka długa farmakoterapia jest niezbędna. Czy może ewentualnie jest szansa na zmniejszenie dawek i powoli odchodzenie od leków.
No i starałam się to powiedzieć jak najbardziej łagodnie, bez jakiegoś nacisku. Tak jak każdemu bym powiedziała, że porozmawiaj z lekarzem. To było na zasadzie, porozmawiaj z lekarzem. Może niech on się przyjrzy jeszcze raz swojemu stanowi. Może na przykład zmieni, z trzech leków zrobi się jeden lek. Jest taka możliwość, to nie jest tak, że nie można tego zrobić. Oczywiście w jakimś rytmie, nie od razu. I rzeczywiście mama poszła do lekarza i niestety nie spodziewałam się takiego odbioru.
Ponieważ lekarz zgodził się, najpierw odniósł się ze zrozumieniem. Natomiast po prostu odstawił te leki z dnia na dzień. Moim zdaniem nie jest to profesjonalnie. Moim zdaniem jest to leki, które przez kilkanaście lat działają na ośrodkowy układ nerwowy. Wymagają jakiejś takiej delikatnej, stopniowego odstawiania. Pod kontrolą oczywiście. No i jak to się stało? Po prostu moja mama... Aha, jeszcze takie zdanie, które będzie mi w głowie cały czas dźwięczy. Powiedział pan doktor, że ja może pani odstawić, ale ja nie wiem co będzie.
No i chyba mama usłyszała tylko to. Zostało to z nią i po dwóch tygodniach niestety stwierdziła, że się źle czuje i wróciła do farmakoterapii. Było to dla mnie trudne, ale z drugiej strony pomyślałam sobie, jeżeli bierze kilkanaście lat, to być może niech już bierze do końca. Nie wskazuje nic na to, że ani jest jej gorzej, ani lepiej. I właściwie myślę, że stan psychiczny jej w żaden sposób nie wpłynął na kolejne sytuacje zdrowotne, które doprowadziły do śmierci.
Ale tak czy inaczej, ja zostałam z takim niesmakiem, jeśli chodzi o leczenie tej. Ja zaproponowałam mamie w pewnym momencie, aby ona po prostu poszła do terapeuty. Nawet do takiego psychologa klinicznego, który w jakiś sposób, są takie sposoby, za pomocą jakichś testów można zdiagnozować, czy to jest depresja, czy nie. I niestety mama nie wyraziła zgody, stwierdziła, że to leczenie farmakologiczne zaspokaja jej wszystkie potrzeby. Ona czuje się dobrze, nie ma tych dolegliwości, które miała, a to jest dla niej najważniejsze.
No więc ja już nie naciskałam i wiem, że w tym momencie poczułam pewną ulgę i spokój, że właściwie jeśli mama dobrze się czuje i to wyraża werbalnie, no to ja uspokoiłam się. Powtarzam, tak naprawdę nie wiem, co się działo. Nie wiem, czy to był jedyny element. Wiem, że jeśli pamiętam, że miała jakiś problem z sąsiadką, ta jakoś źle się do niej odniosła, no ja wtedy jakby poszłam do tej sąsiadki i poprosiłam ją o zrozumienie. Stanęłam jej w obronie i wiem, że mamę to bardzo podbudowało i właściwie sprawę uważałam za zakończoną.
I to na tyle. To jest odcinek, który poświęcam mojej mamie. Nie ma jej już półtorej roku, ale ja nadal jakby z trudem się z tym godzę. Nigdy chyba się jakby nie oswoję z tą myślą i są jeszcze momenty, kiedy naprawdę w mojej myśli myślę o tym, żeby złapać telefon i do niej zadzwonić. Natomiast mama była ciepłym, dobrym i bardzo życzliwym człowiekiem. Myślę, że taką pamięć po sobie zostawiła. Natomiast depresja w żaden sposób nie wpłynęła na jej stosunek do ludzi i tym bardziej stosunek do nas.
Zawsze można było o każdej porze dnia i nocy bez mała zadzwonić. Wiadomo, że później jakby mama była już skupiona na swoim życiu, na tym radości życia, której miała właśnie z chodzeniem na fitness, na basen, na pijki. Po prostu to było jej życie. Niewspomnę już o książkach, namiętnie czytała. No i nie można było tam o dziewiętnastej zadzwonić czy przed dziewiętnastą. Już nie można było zadzwonić, bo mama oglądała wiadomości. Nie pamiętam, jak to się nazywa w polsacie. Być może to nie są wiadomości, może inaczej się nazywają informacje w polsacie.
Dziękuję Wam za wysłuchanie do końca. Oczywiście, nie wiem, mam nadzieję, że ja chciałam to powiedzieć światu. To, co powiedziałam, chciałam światu powiedzieć. Mam nadzieję, że kogoś zainspiruje. Mam nadzieję, że ktoś komuś bezprawi w jego stanie. Natomiast chcę powiedzieć, że depresję na emeryturze oczywiście można leczyć, a najlepiej właśnie zabezpieczyć się przed emeryturą i pomyśleć o jakimś takim spędzeniu emerytury, aby do tej depresji nie doszło. I o tym m.in. będzie można przeczytać, będziesz mógł przeczytać na blogu emeryturabezlegów.pl, oczywiście bez polskich znaków.
Dziękuję za uwagę i do usłyszenia.