Details
Walentynki 2023. Studio TeArt MDK Dęblin. Grupa Teatralna Po Schodkach
Details
Walentynki 2023. Studio TeArt MDK Dęblin. Grupa Teatralna Po Schodkach
Comment
Walentynki 2023. Studio TeArt MDK Dęblin. Grupa Teatralna Po Schodkach
Walentynki 2023, czyli w temacie kochania dziwne rozważania przez satyrazryk poczynione. Józef Tolibowski. Młody prawnik niewysokiego wzrostu, chary krew. Brunet z czarną drogą, jasnymi oczami, których kolor był zimny, ale obraz wyraźny, ogniski i pieszczu. Zdał się on być mocno zajęty młodszą panią Strzelicką. Chociaż nie widywali się nigdy sam na sam, ale wśród ludzi zawsze był przy niej. Razu pewnego w czasie wycieczki całe towarzystwo spoczęło na wzgórzu nad rzeką. Część łożyska w tym miejscu była zarośnięta i okryta kwitnącymi menufaremi, które bardzo podobały się panem niebarbarze. Szkoda, powiedział on, że nie można ich dostać. Józef Tolibowski spojrzał na nią i nic nie mówiąc dawał śmiechu, jakby to nie był zalotny figiel, ale surowy świadectwo jego gotowości na wszystko. Wszedł jak stał w rzekę, pogrążył się w nią do ramion i wrócił z naręczym ciężkich białych kwiatów. Podczas gry na Barbaro tylko ty się zlatujesz. No właśnie, wiewiórki, myszy, szczury, komary, muchy końskie, gnój. O nie mów tak, Tomaszek to tylko dziecko. Bogumił, Bogumił, proszę cię wyjedźmy do miasta, przeprowadźmy się do miasta, błagam. Ale Barbaro, powiedz mi, co ci się na wsi tak nie podoba? Bogumił, mi się tu nic nie podoba. No, dlaczego? Bo tu wszystko jest w siobę. Nieprawda, mówiłaś, że muchy są końskie. Bogumił, a powiedz mi, co tobie podoba się na wsi? Mnie tu się wszystko podoba, na przykład to, że wszędzie i gdziekolwiek można się załatwić. O ludzie święci, nie wytrzymam. A jak nie wytrzymasz, to zapraszam za stodołę. Aha, aha, aha, Bogumił, Bogumił, ja się ciebie brzydzę, ty jesteś obrzydliwy. Nieprawda, Barbaro, ja wiem, że tak naprawdę to ty mnie kochasz. Nie, nie, nie, nie, ja tak naprawdę od zawsze kochałam innego. A kto innego? Kogo ja widzę? Pan coś zgubił? Pierścionek miałem. Tomaszek! Tomaszek! Oddaj! Ty gnoju! Byłby z niego doskonały ojciec. Byłby z niego doskonały ojciec. Józef Tolibowski uprawiający spacery błotne, żeby zaimponować ukochanej zrywaniem lilii wodnych, zwanych również nenuferami, a naukowo grzebieniami białymi. Może to mało ekologiczne, ale przecież ubagnienie świątecznego ubrania i to w obecności wielkiego tłumu jest takie romantyczne. A właśnie romantyczność będzie tematem naszych rozważań z okazji Dnia Zakochanych, inaczej Dnia Świętego Walentego. Obecny patron wdychających do księżyca żył w pierwszym lub w drugim wieku naszej ery. Historycy jeszcze się spierają, kiedy dokładnie to było. A w średniowieczu był patronem chorych na epilepsję oraz choroby umysłowe. Przypadek? W dzisiejszej audycji mam zaszczyt gościć grono wybitnych ekspertów, którzy przybliżą nam omawiany temat. Każde spotkanie rozpoczyna się od niewinnego spojrzenia. Potem jest głębokie spoglądanie sobie w oczy, aż wzrokiem oceniamy atrakcyjność wybranka. Jak widać, nomen omen znaczącą rolę w tych pierwszych kontaktach odgrywają oczy. Któż jest bardziej kompetentny do wypowiedzenia się na ten temat niż nasz, a właściwie nasza pierwsza ekspertka, czyli absolwentka studiów zaocznych, wybitna i atrakcyjna okulistka. Oczy, twoje oczy. Oczy wyłupione już nie będą patrzeć w żadną świata stronę. Oczy, twoje oczy. Oczy jak iskierka. Leżą sobie, leżą, aż na dnie wiaderka. Oczy, twoje oczy. Ich wyraz radosny już nie ujrzą nigdy przyjścia nowej wiosny. Oczy, twoje oczy. Te śliczne oczęta, kiedy już wycięte, nikt ich nie pamięta. Oczy, twoje oczy. Nie będą widziały. Zazwyczaj będą widzieć. Na obiad wywały. Oczy, twoje oczy. Oczy jak radosny już nie ujrzą nigdy przyjścia nowej wiosny. Oczy, twoje oczy. Ich wyraz radosny już nie ujrzą nigdy przyjścia nowej wiosny. Staje się jakieś dziwnie bezwolne, można by rzec sztywne. Wie o tym coś krakowianka jedna, która miała chłopca z drewna, czyli Panna Anna. Bo kiedy wieczór gaśnie i ustaje dzienny znój, Panna Anna właśnie najwabniejszy wdziewa strój. Palce nuża smukłe w czarnoksiężkiej skrzyni. Mrok. I wyciąga kukłę, co ma w nic utkwiony wzrok. To jej kochan z drewna. Zły, bezmyślny, martwy głuch. Moc zaklęcia śpiewna wprawia go w istnienia ruch. On nic nie rozumie, lecz za niego działa czar. Panna Anna umie kusić wieczność, trwonić żar. W dzień od niego stroni, nocą wielbi. Sztywny kark, nieugiętość dłoni, metalczywość martwych work. Bóg zapomniał w niebie, że samotna ginę w śnie. Kokusz mam, prócz ciebie, pieść, bo musisz pieścić mnie. Pieść ją bezdusznie. Pieści właśnie tak, a ona posłusznie całym snem nam wlewa w znak. Śmieszny i niezgrabny. Swą drewnianą, pężąc dłonie, szarpie włos jedwabny. Miażdży pierś, krwawi skroń. Blada, poraniona Panna Anna. Bólom wbrew, od rozkoszy klona, błogosławiąc mgłę i krew. Poprzez nocną ciszę idzie cudny, złoty strach, a śmierć się kołysze. Cała w rozach, cała w snach. Potem już nic nie słychać, jakby ktoś nadany znak nie chciał już oddychać. Bla istnieć tak, a tak. A gdy świt się czyni, Panna Anna dwojgiem rąk znów zataja w skrzyni drewnianego sprawcę mąk. No to się działo. Uuu, po tych ekscytujących przygodach Panny Anny musimy trochę ochłonąć. Może przy dobrej kawie i słodkim ciasteczku? Dzisiaj poleci nasza wybitna, zasłużona cukierniczka. Ależ to ciacho! Tak o nim pomyślała. Chętnie bym go całego zrupała. Po czym tak serce mu skopała, że tylko kupka okruszków została. Kulinarne rozważania na temat miłości zaczęliśmy od ciacha, czyli od deseru. Wypadałoby więc nieco się cofnąć i najpierw skonsumować danie główne. I tu niespodzianka. To ja jestem tym znanym, nieocenionym na całym świecie, dobitnym znawcą wszelkich kuchni. I zaraz Państwu odpowiem, jakie na kochanie wpływ ma gotowanie. Gdy pierwszy raz Cię ujrzałem, to w piersi dech mi zaparł. I zaraz Cię pokochałem, a przeszłość stała się martwa. Stałem, patrząc się skrycie między drzewami wielkimi. Ty szłaś ze smutnym obliczem, oczyma załzawionymi. Jednakże gdy się długo nie oglądam, czegoś mi braknie, kogoś idzie, żądam. I zamkniąc sobie zadaję pytanie, czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie. Jakże wspaniałe Twe ręce i nogi, jakże wspaniałe. Ja byłem w wielkiej rozterce, bo kochać i jeść Cię chciałem. Tak apetyczny był wygląd Twojego ciała w sukience, że wyjść musiałem z ukrycia i wziąć Ciebie na ręce. Smutno, gdy Cię ujrzałem, szybko podjąłem decyzję. Ja tylko pomóc Ci chciałem, a łódko teraz We gryzę. Bo wielkim wodzem był Hanibal i Cezar wielkim był wodzem. Ale ja jestem Hanibal, głodny tak bardzo i srodzę. Wszędzie ulewać żalę, idąc bez celu, nie pilnując wrogi. Sam nie pojmuję, jak to zajdę wrogi. I schodząc sobie zadają pytanie, czy to mnie uwiodło przyjaźń, czy kochanie. Mówi się, że za mundurem panny sznurem, a teraz podobno również kawalerowie za mundurami biegają. Czy to prawda, że wojsko ułatwia miłosne podboje? Gdy z oczu znikniesz, nie mogę ni razu, w myśli swojego zastanowić obrazu. Jest tak, że nieraz czuję mimo chęci, że o mnie zawsze, tylko w mojej pamięci. I znowu sobie zadaję pytanie, czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie. Jesteś rozbrajający, także kłamina do sapera, gdy on na drobne części ją rozbierał. A może się rozerwiemy, tak mi narzeczę, kiedy saper wyciąga z niej zableczkę. Ależ ty moja droga, jesteś wybuchowa! To były sapera ostatnie słowa. Niestety nie każda miłość jest piękna i prowadzi do szczęścia bram. Czasami zostajemy odrzuceni przez wybrankę, bądź wybranka. I co wtedy? La, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la Ty leżysz już sobie w ciepłej pościeli, Gdy zegar na wieży dwunastą wybija, Głowę w puchową poduszkę chowasz, Kiedy otwiera się moja mogiła, Powstaję przy blasku błyskawic, I kiedy wiatr żałobnie zawyje, Oddziany w czerń i zapach siarki, Przychodzę zobaczyć, jak żyjesz, Palcem gościanym mam miła, W Twe okno lekko zapukam, Symi nagimi szczękami, Namiętnych ust Twoich poszukam, Zaraz do łóżka Ci wejdę, Przy boku się Twoim położę, Przytulę swe ciało zziębnięte, Marząc, że ogrzać pomożesz, Leż miła przy mnie bez trwogi, Nie bojąc się szkieletu na gości, Ciepła i żywa obejmij mnie ufnie, Pieść delikatnie zziębnięte kości. Kiedyś miłością do Ciebie pijany, Na rękach nosić Cię chciałem, I światu całemu na przekór Gwiazdy do stóp Ci rzucałem, Lecz Ty wzgardziłaś uczuciem, Znudzona precz iść kazałaś, I kiedy ja umierałem, Ty w głos z tego się śmiałaś. Teraz nie lękaj się, miła, Nie próbuj już więcej mnie rzucić, Widzisz wszak, że miłość ma taka, Co nawet zza grzobu powróci. Jednak istnieje miłosne życie pozagrobowe. Wreszcie jakiś pozytywny wniosek z naszej dyskusji, którą niestety powoli będziemy kończyć. Ja oraz moi ekspercy goście żegnamy się z Państwem słowami naszego wieszcza Adama Mickiewicza. Kochajmy się! A końcowe porządki zaprowadzi nasza redakcyjna, bezkompromisowa sprzątaczka. No, no, segregujmy śmieci. Nie bójmy się wcale. Tak więc żółty worek na plastik i metale. W niebieskim kartony i papier chowamy. A do zielonego szkło całe wkładamy. Czarny na wszelkie śmieci zmieszane. A jaki będzie kolor na serce złamane? No i to by było na tyle. Napisy stworzone przez społeczność Amara.org