Details
Nothing to say, yet
Nothing to say, yet
Cześć. Dzisiaj chciałam podzielić się z wami pewnymi przemyśleniami. Czasem mam wrażenie, że te myśli mnie wręcz przerażają, nieraz bawią i tak w sumie nie wiem co o nich powiedzieć. Może jak wypowiem je na głos, to pomoże mi to zrozumieć je, a przy okazji będę miała może więcej motywacji, żeby coś z tym zrobić. Moją zaletą, ale także chyba wadą i przekleństwem jest bycie perfekcjonistką. Moje życie bardzo często wygląda tak, że z jednej strony mogę tworzyć niezliczone ilości styrt ubrań leżących na podłodze, tak, że nie mogę przejść, mieć mnóstwo obronnych naczyń w zlewie, tak, że nie mogę znaleźć wody do czajnika i to wszystko sobie tak leży i zupełnie mi nie przeszkadza. A z drugiej strony jak już zacznę sprzątać, nastawię się na to, zorganizuję czas, zaangażuję się i tak dalej, to już muszę wysprzątać dosłownie wszystko. I to na błysk, bo inaczej po prostu nie umiem. I tak, tak wiem, tutaj się skrada jakieś zaburzenia obsesyjno-kompulsywne czy coś takiego, ale tak, chodzę na terapię i wszystko sobie po kolei przerabiam. Niemniej jednak chciałam się właśnie tym podzielić, bo wydaje mi się, że wiele ludzi tak ma, że właśnie jak się za coś biorą, to musi być to zrobione perfekcyjnie, od A do Z, najlepiej jak się tylko da. I wiem z mojego otoczenia, że jest to bardzo męczące, chociażby przez to, że ciężko jest komuś powierzyć jakieś zadanie do wykonania, czy to w pracy, czy w życiu codziennym. I bardzo często wydaje mi się, że ludzie, którzy przynajmniej ze mną obcują na co dzień, wcześniej była to mama i siostra, teraz jest to mój chłopak, mogą nie mieć tak samo jak my. To jest oczywiście całkowicie normalne, ale w perspektywie tego, że np. nie mamy na coś ochoty, żeby coś zrobić w danej chwili i ta sterta ubrań po prostu rośnie i rośnie do momentu, w którym nie stwierdzimy, dobra, to jest ten moment, wszystko chcę posprzątać, wszystko po prostu musi być idealne i perfekcyjne. No to innym ten czas pomiędzy może przeszkadzać, może być to takie, okej, czemu nie teraz, halo, o co chodzi itd. Nie wiem, czy kojarzycie, ale wydaje mi się, że to jest taki idealny przykład, żeby trochę to zobrazować. Zawsze jak jadę na wakacje i wiecie, wracacie z wakacji, macie tam walizkę czy dwie rzeczy przeróżnych, jak po prostu jedziecie na wakacje niż w podróż, czyli nie tam, że np. trzy miesiące czy ileś, tylko takie wiecie, dwa tygodnie, jakiś taki szybki wypad do Grecji czy gdzieś, no to najczęściej jednak bierzecie ze sobą rzeczy i niekoniecznie je tam bierzecie. To nie jest raczej tak, że wszystko idealnie jest po prostu wysprzącane, przygotowane jakby na powrót do domu już wcześniej w walizce, tylko jednak wracacie, te rzeczy są powiedzmy do wyprania, do rozpakowania, jakieś tam kosmetyki czy inne tego typu rzeczy. I wydaje mi się właśnie to świetnym przykładem, jak ludzie wracają z wakacji. No i wiecie, macie tam np. samolot czy może autem, wracacie, nie wiem, o 23 w nocy czy nawet może później, jakaś pierwsza czy coś takiego. No i są ludzie, którzy oczywiście walną te walizki i jakby te walizki sobie postoją i na spokojnie np. rano się można tym zająć. Są ludzie, którzy od razu będą wszystko wypakowywać, wszystko prać, wszystko czyścić itd. Wydaje mi się, że tutaj można trochę tak wymieniać i wymieniać bez końca tak naprawdę. Ja jestem tą osobą, która niekoniecznie będzie się na siłę męczyć i jakby robić coś tylko dlatego, żeby coś zrobić. To zawsze był taki moment sprzeczny z moją mamą, która wiecie, jest tam rocznik 1971, więc z tego wcześniejszego pokolenia jeszcze. No i ona jakby ma podejście i bardzo takie silne przekonanie, że jakby sprzątać trzeba od razu, że jak ta walizka i te ubrania postoją dłużej niż pół dnia, no to już w ogóle skandal narodowy, no bo jakby co, jak ktoś przyjdzie i będzie po prostu rozwalony czy te rzeczy, że one nie powinny tak leżeć, takie brudne, że to trzeba już nastawić i no w ogóle jakby uporać się z tym, to już było szybko, trzeba przejść do kolejnych kwestii. No i zawsze był ten spór między nami, bo ja mam takie podejście bardziej, że no jeśli padam na łeb na szyję, no to nie będę wbrew sobie czegoś robić tylko dlatego, że powinnam. No bo jakby co to znaczy, że ja powinnam? Gdzie jest jakby ta granica? Kto to ustala? Jakby dlaczego miałabym sugerować się czymś, co tak naprawdę nie jest dla mnie dobre? No bo tak jestem zmęczona i no nie oszukujmy się, wydaje mi się, że taka moja mama też nie chce czegoś robić, ale to robi z jakichś tam swoich przekonań, z tego jak została nauczona i tak dalej. No ale wracając, w związku z tym wydaje mi się idealnym przykładem właśnie takich osób perfekcyjnych, że tak powiem, taki przykład tej walizki po wakacjach. No bo jak wracamy i załóżmy, że nie rozpakowujemy jej od razu, tylko ona tam sobie stoi, stwierdzamy dobra zajmiemy się tym rano, czy tam no kiedy będzie chwila. No i załóżmy, że już przychodzi ta chwila, niezależnie czy to za dzień, czy za dwa, że się tym zajmujemy. No to nie wiem jakby, ale ja mam tak, że jeśli na przykład przed wyjazdem zrobiłam jakieś bajza z domu i po prostu są porozrzucone ciuchy, więc generalnie no jak to czasem bywa trochę do ogarnięcia, delikatnie mówiąc, no to ja nie ma opcji, że po prostu już nie wiem rozpakuję część walizki, czy na przykład ubrania, ale kosmetyki zostawię, albo po prostu te kosmetyki, które są potrzebne. Nie są potrzebne w jakieś tam wiecie, te małe buteleczki i tak dalej. Nie ma opcji, że ja po prostu wszystkiego nie posprzątam do końca. I mam tu na myśli po prostu ubranie ubrań, poskładanie, wypakowanie wszystkich jakichś tam innych gadżetów, rzeczy, kosmetyków. Mało tego, bardzo często nawet jak są te takie buteleczki wiecie, że tam bagaż podręczny, czy coś, że tam do 100 ml i czasami jak tam sobie biorę właśnie jakiś szampon, czy jakiś żel, to ja po prostu wręcz te płyny muszę z powrotem poprzelawać do tych butelek pełnowymiarowych, które mam w domu od razu i tak dalej. A więc wydaje mi się, że bardzo fajnie można tak zapakować się do jakiejś grupy, jeśli chodzi o właśnie rozpakowywanie się i to jakim ktoś jest człowiekiem, po prostu sądząc po tym jak wygląda twoje życie po przyjeździe z Europy. Bo też znam osoby, które te walizki leżą i dwa tygodnie, i trzy tygodnie i po prostu wypakowują po jednej rzeczy albo tam jak coś potrzebują i taka walizka może leżeć nawet i do kilku miesięcy. Jakby nie oceniam, po prostu wiem, że są tacy ludzie, natomiast no to nie jestem ja. Niemniej jednak nie o tym chciałam. Chciałam właśnie o tym takim podejściu, że jak już się za coś ktoś bierze, no to już musi być zrobione perfekcyjnie od A do Z. No i właśnie ja tak mam. No i kolejną taką kwestią, którą wydaje mi się ważną do poruszenia jest taka praca. Jest tak naprawdę to co robimy w pracy na co dzień, to czy to lubimy i tak dalej. No bo ja z pracą mam trochę tak, że bardzo lubię to co robię. Mam cudowny zespół, cudownych przełożonych. Jakby nie ma opcji, żebym się w pracy jakoś tak opierdzielała, nie wykonywała powierzonych zadań i tak dalej, czy robiła je byle jak. Można uznać, że jestem pracownikiem digitalnym, ale też jest ciemna strona tego, bo jak dojdzie do momentu, w którym instytucja, w sensie to miejsce pracy w cudzysłowie straci w moich oczach, to znaczy czy to ludzie, czy zasady działania, czy jakby taka idea, która za tym idzie, którą tworzą prezesi, czy właściciele. Jeżeli to rumie w moich oczach, no to już troszeczkę tutaj jest na pieńku. Mam wrażenie, że wtedy automatycznie wręcz, to jest trochę tak, jakbym straciła całą istniejącą motywację. Jakby będę pewnie przez jakiś czas wykonywać dalej tę pracę, jakby dalej tak samo dobrze, stuprocentowo i tak dalej, ale jednocześnie wiem, że dużo więcej mnie to będzie kosztowało w cudzysłowie wysiłku, w sensie takiego, wiecie, wysiłku, żeby się zmotywować, żeby dalej gdzieś tam, nie wiem, starać okłamać się siebie, że ej, słuchaj, to co robisz dalej jest turbo ważne i fajne. I jakby rób to dalej na sto procent. Więc nie wiem, czy to jest właśnie taka zaleta, czy wada też takiego, no nawet nie perfekcjonizmu, ale właśnie takiego podejścia do życia, że trochę jest się takim zero-jedynkowym. Bo to też w różnych obszarach się trochę inaczej objawia, tak mi się wydaje. Bo też inaczej jednak jak pracujemy dla kogoś, inaczej jak mamy coś swojego, no bo to wtedy trochę jest takie, wiecie, pomieszanie życia pracowego, a życia prywatnego. Więc przechodząc do tego życia prywatnego, czyli bardziej takich osiągnięć życiowych, ja na przykład bardzo często, wydaje mi się, że odkąd pamiętam, towarzyszy mi takie uczucie, że wszystko musi być jakieś, że musi być perfekcyjne, idealne, najlepsze, wiecie, na sto procent. I kiedyś sobie zupełnie z tego nie zdawałam sprawy, w sensie w ogóle o tym nie myślałam, nie rozkminiałam tego, nie zastanawiałam się, ej, czy ja tak mam i w ogóle skąd to się działo i tak dalej. Po prostu to było, ja z tym żyłam, niekoniecznie to zauważałam i później po prostu były jakieś tego skutki. I właśnie tak się ostatnio nad tym pochyliłam i doszłam do wniosku, że przez to moje takie poczucie, że wszystko musi być jakieś, takie idealne, ja tak naprawdę nigdy nic nie zaczynam i nie robię i nie kończę. Bo to logiczne, że jeśli czegoś nie umiem, nie jestem specjalistką w danej dziedzinie, robię, co już wiecie, po raz pierwszy w życiu, no to nie będzie mi to wychodzić na sto procent, nie będzie to idealne. Jakby tak jak teraz z tym podcastem, jakby to jest mój fragment po prostu terapii, chcę tam się przełamywać, bo wiem, że on jest daleki od ideału i pewnie jeszcze taki będzie przez bardzo, bardzo długi czas, a ja już po prostu w mojej głowie jakby chciałabym być okuniewską i wiecie, i prowadzić te podcasty jak zaprawiona od kilku lat podcasterka. Co jakby się w najbliższym czasie nie wydarzy, chociaż nawet jakbym bardzo chciała, bardzo dużo czasu temu poświęcała, to wydaje mi się, że niektóre rzeczy po prostu przychodzą z czasem i praktyką i nie da się pewnych kwestii przeskoczyć. No ale właśnie ten najcięższy moment wydaje mi się jest wtedy, kiedy się trzeba przełamać, kiedy trzeba spróbować nawet nie ryzykować, ale właśnie tak spróbować bez tego poczucia z tyłu głowy, że ej dobra, wszystko będzie super, wszystko będzie idealnie tak jak chcę i w ogóle będę od razu mistrzem, mimo, że nigdy tego nie robiłam. Tak, no i właśnie jak tutaj tak o tym myślę, wydaje mi się, że właśnie z czasem, z zaangażowaniem, próbami, ciężką pracą i tak dalej można to osiągnąć. No ale wiadomo, potrzeba czasu, a nie już, nie od razu, nie to co ja zawsze miałam w swojej głowie, czyli wiecie, zaczynam coś nowego, załóżmy, że jest to gra na pieninie i oczywiście ja o tym tak nie myślę świadomie w 100%, że dobra, siadam do pienina i mam takie okej, no to ja już chcę jakby być wiecie, na poziomie Chopina i ja chcę umieć grać nut, czytać nuty, jakby wiedzieć o co chodzi, jakie są teorie muzyki, jak się gra, jak się to, jak się tam to. To nie do końca tak jest, ale wydaje mi się, że pojawia się takie wyobrażenie w głowie, które gdzieś tam z tyłu sobie siedzi i w momencie, kiedy poświęcę na coś nowego dosłownie pięć minut, dziesięć, jedną lekcję, dwie, trzy, to ja wręcz jestem rozczarowana sobą i tą czynnością, tą rzeczą, na którą wydawało się, że mam taką zajawkę, no bo jak to? No bo jak to? Przecież mi nie idzie idealnie, przecież jakby ja już powinnam być światowej sławy, wiecie, tak naprawdę wszystkim, co oczywiście się nie wydarza. No i tutaj przychodzi takie zderzenie z rzeczywistością, bo jest to trochę takie zderzenie z takim wewnętrznym sabotażystą, że tak naprawdę ja odbieram sobie możliwość tego, żeby w życiu spróbować czegoś, coś, znaleźć coś, co mnie cieszy, coś, co sprawia mi przyjemność i robienia tego bez nastawienia, że musi być jakieś, że musi być idealne, że musi być perfekcyjne, że jakby nie daję sobie czasu na błędy, na taką przestrzeń, w której właśnie mogę nic nie umieć, może mi nie wychodzić, ale i tak czerpać z tego radość. Nie, ja tego nie mam. Ja sobie to muszę już na początku zabrać, co też jest dość ciężkie, bo ja, odkąd pamiętam, zawsze cierpię na przypadek braku hobby. Wszyscy dookoła mnie mają coś, ja nigdy nie miałam. No i to zawsze było takie, że budziła we mnie taki wewnętrzny spór, że dlaczego, że ja chcę, że z czego to wynika, że jakby no ja próbuję, ale że to nie jest tak, że ja specjalnie sobie to zabieram, że mi po prostu mnie to nie ciekawi, mi się to nie podoba. No bo jakby chciałam tak bardzo na przykład lepić z gliny i poszłam na jedne zajęcia i chciałam ulepić miseczkę czy tam kubek, no i generalnie, no kurwa, no nie wyszło mi nic. To nawet nie można nazwać czymś. Jakiś po prostu zlepek. No i jakby mi się już nie podoba lepienie z gliny. No i tak, walcz z tym. Więc to jest takie trochę, no taki wewnętrzny sabotażysta, bo tak naprawdę nawet jak coś jest nieidealne, to nadal może przynosić radość i pewnie wiele ludzi tak ma. Niestety to nie jestem ja, mimo że bym bardzo chciała. Też sobie zdaję sprawę, że jeżeli nawet byłoby coś bardzo nieidealnego, ale poświęciłabym czas i właśnie była w tym regularna, bo to jest też takie słowo klucz, regularna, systematyczna, czy właśnie no jakby zaangażowałabym się na chwilę dłużej niż 5 minut, to pewnie z czegoś nieidealnego z czasem wyszłoby coś naprawdę pięknego. Ale tutaj wymaga to, żeby sobie dać jakieś takie pozwolenie, przyzwolenie na rozwój, na możliwość w ogóle zobaczenia, no bo też jest szansa, że nawet jeżeli sobie damy, wiecie, i pół roku, to na przykład finalnie coś nas nie zainteresuje, nie za ciekawi i finalnie z tego zrezygnujemy, co też jak najbardziej jest ok. Niemniej jednak, no uważam, że mimo wszystko lepiej sobie tą szansę dać niż od razu na starcie ją sobie zabrać. No i kolejna kwestia, nie wiem czy Wy też tak macie, że jesteście produktywni, tak naprawdę produktywni, że siadacie i coś robicie, dopiero jak jesteście mega wkurzeni. Czy pod wpływem innych silnych emocji. Oczywiście wiadomo, że one już tak delikatnie opadną, ale w takim ich wydźwięku. Ja nie wiem dokładnie o co chodzi, bo to nie jest temat, który gdzieś tam przerobiłam już na terapii. Natomiast bardzo często przyłapuję się na tym, że mogę, wiecie, siedzieć, oglądać serial, nic nie robić itd. I jakby nie mieć z tym żadnego problemu. Ale jak przyjdzie jakiś taki moment, że mam napływ myśli w stylu, o czemu nic nie robisz, czemu nic nie robisz, powinnaś coś zrobić itd. No to wtedy ruszam, próbuję coś wykrzesić z siebie, mimo, że niekoniecznie mogę mieć wtedy na to ochotę. No i tutaj przechodząc do tych emocji, wydaje mi się, że kiedy jestem już taka wypruta, wymęczona, wypłakana z tych wszystkich i przez te wszystkie emocje, uspokoję się trochę, to wszystko tak trochę osiągnie, nagle przychodzi do mnie taka niesamowita motywacja. Jakby wizja, chęć twórcza, najchętniej wzięłabym się po prostu za wszystko naraz. Ale tak, chcę mi się najwięcej, robię najwięcej i najdłużej w takich jakby momentach. Jeśli ktoś się zna na psychologii czy jakiejś traumatologii czy coś w tym stylu, no to może od razu już mu się zaświeci ta lampka w głowie na zasadzie. O, no to typowy przypadek tego i tego itd. Ja też bardzo często mam jakieś takie swoje refleksje, które później się okazują trafne. Natomiast nad tym nawet jakoś tak nie miałam chęci, chwili, żeby posiedzieć i się zastanowić. Tak, i to jest niesamowicie ciekawe, że bardzo często w różnych takich sytuacjach innych bez tych emocji, podana czynność, za którą się wezmę, już dawno by mi się znudziła, zaczęłabym robić tysiąc innych rzeczy, już to przerwała, wiecie, takie trochę ADHD, milion rzeczy naraz. A tutaj jest taki pewien schemat, który wydaje mi się, że widzę już od jakiegoś czasu właśnie w postaci tego, że najpierw są jakieś emocje, które w pewnym sensie później się przekształcają w taką bezsilność. Nie wiem, może tych emocji po prostu z siebie nie wyrzucam i one się jakby gromadzą i zostają ze mną. Ale później jakby z tego przychodzą w taką twórczość, w taką siłę do działania. Tak jakbym może chciała komuś coś udowodnić. Nie wiem. Ciężko mi to tak zinterpretować. To tylko jakieś takie luźne przemyślenia. No ale później oczywiście bańka bryska, jest powrót do rzeczywistości. Czy to jest właśnie takie uciekanie z coś pożytecznego? Nie wiem. Czy uciekanie od emocji? Być może. Ale jakby coś więcej, co za tym idzie, czy jakby powody tego, to już trochę inna dziedzina, inna kwestia, bo tak jak mówię, nie mam do końca na ten temat wiedzy po prostu. Nie zorientowałam się jeszcze w tym temacie. Natomiast takie obserwacje, które widzę w swoim zachowaniu w życiu codziennym, zastanawiam się, czy inni też tak mają. Czy też tak macie właśnie, czy tak, czy może trochę podobnie, że jakieś emocje wytwariają w was na przykład motywację. Czy to jest tak, że te pozytywne, czy właśnie może te negatywne? To znaczy tak, słyszałam i wiem, że nie ma emocji negatywnych. No ale wiecie, nie wiem jak to rozdzielić. Ale wydaje mi się, że jest to dość naturalne, że ludzie po prostu wolą radość i szczęście i miłość i tego typu, niż po prostu smutek i żal i złość. Więc takie tylko rozróżnienie. Jak to po prostu u was wygląda? Czy to ma jakiś związek, jakieś connection właśnie pomiędzy emocjami a twórczością, a tym co robicie? Czy niekoniecznie? Albo właśnie, czy wręcz przeciwnie, że jak jest tyle tych emocji, to macie po prostu chęć zamknąć się w pokoju pod kołdrą i jakby przez tydzień nie wychodzić z łóżka. Bo tak też na przykład ja kiedyś miałam. To zależy chyba od właśnie takiego poczucia bezsilności. Czy jest coś, co mogę zrobić, czy nie. No bo też były sytuacje, że po prostu nie miałam co zrobić.